Niestety doczytałam ten wątek (dzięki Karolinie
) dopiero po wykasowaniu wpisów Iwony.
Bardzo mi przykro, że Iwonę tak tutaj potraktowano, bo działała w dobrej wierze. To właśnie dzięki informacji od Niej, potwierdzonej ze źródeł zagranicznych mój Darek nie trafił do Finlandii. Napisałam otwarcie na wątku Miotu D o tej sytuacji już jakiś czas temu, więc sprawa jest bardzo klarowna.
To nie jest prawda, że hodowczyni z Finlandii otwarcie pisze, że ma hodowlę kennelową. Do mnie napisała, że ma w sumie 11 psów, 9 berneńczyków i 2 goldeny. I ja jej zaufałam, uwierzyłam. Wszystko było umówione, ona zarezerowała przelot do Warszawy po szczeniaka.
Oczywiście zanim podjęłam decyzję o sprzedaży, zaczęłam szukać innych źródeł informacji. Ponieważ hodowla nie ma strony internetowej, to mogłam polegać tylko na moich znajomych i na informacjach FB.
Początkowo informacje były dość zadowalające i - powiem szczerze - trochę usiadłam na laurach. Widzę na FB, że babka psy wystawia, zdjęcia psów w mieszkaniu, z dzieckiem.... Nic nie budzi podejrzeń.
Dopiero po ostrzeżeniu Iwony, które przyjęłam z niedowierzaniem, zaczęłam szukać kolejnych źródeł. Dowiedziałam się, że do tej hodowli jeszcze niedawno skupywano wszystkie szczenięta, jakie zostawały w hodowlalch w krajach nadbałtyckich: Białoruś, Łotwa, Litwa, Estonia. O losie większości tych szczeniąt ich hodowcy więcej nie słyszeli. Z kolei na fińskim portalu sprzedażowym (typu naszej Gratki) telefon Finki widniał cały czas z ogłoszeniem o sprzedaży berneńczyków w różnym wieku. Hodowla działała jak hurtownia. Skup - sprzedaż. Jeśli taki proceder komuś odpowiada, to rzeczywiście szkoda ostrzegać. Może dla niektórych to jest norma postępowania. Może się komuś wydaje, że wpis w umowie zakazujący, lub nakazujący czegokolwiek, co dotyczy szczeniaka, który wyjechał ileś tam tysięcy km od kraju, zapewni mu kochający dom. Ja w takie bajki nie wierzę. Dlatego grzecznie odpisałam, że mój szczeniak do Finlandii nie pojedzie.
Dopiero wtedy się rozpętała burza. Nie będę opisywać szczegółów, bo to nie ma sensu. Po wymianie zdań, która trwała pół dnia, czułam się wdeptana w ziemię. A korespondowałam tylko po to, żeby wydobyć szczegóły konta, bo chciałam zwrócić wpłaconą już zaliczkę oraz koszty przelotu. Dopiero wtedy zorientowałam się kim może być osoba, do której pierwotnie zdecydowałam się wysłać swoje szczenię. Doświadczenie nie do pozazdroszczenia. Może komuś pomoże ono w podjęciu słusznej decyzji. "Słuszna" - dla każdego może znaczyć coś innego