Pytanie może nieco dziwne, ale przy obecnej "fali skrętów... " 

  wolę zapytać... wie ktoś coś na ten temat? 
Wyjaśnię sytuację, żeby łatwiej było odpowiedzieć. Od jakiegoś czasu Robin zbojkotował jeżdżenie z nami do pracy na rzecz szaleństw na ogrodzie. Jak jesteśmy w domu to tez na okrągło biega na dwór i zawsze ma tam coś ciekawego do roboty. Zatem od jakiegoś tygodnia psy - pod naszą nieobecność zostają na ogrodzie. Żeby nie było -krzywda im się tam nie dzieje 

 wylegują się na naszych ogrodowych kanapach a na wypadek deszczu Grzesiek zrobił im dużą, przestronną budę ( w zasadzie to ja jestem poszkodowana bo codziennie wygarniam z łóżka naniesioną w paszczy Robina słomę 

 ).  I mam kłopot z karmieniem Esi - do pracy wyjeżdżam o 8,00 i do tego czasu Eska musi byc nakarmiona i "odpocznięta" 

  po jedzeniu. Nie chcę tez rezygnować z naszych porannych spacerów, pomimo niechęci do smyczy, Esia o te spacery się dopomina. Zatem do godziny 8,00 muszę zmieścić godzinę spaceru, karmienie i dwie godziny odpoczynku przed/po posiłku no i jeszcze ogarnąć dom i siebie. Nie wymyśliłam nic mądrzejszego poza pobudką o 4,15 nakarmieniem psów, dospaniem do 6,00, potem spacer, ogarnianie i wyjazd do pracy. Sęk w tym, ze Esia raczy spożywać na leżąco, bo nie chce sie jej dooopci z ciepłego legowiska ruszać 

 , mnie nie jest  łatwo dźwignąć ponad 50 kg rozleniwionego cielska, a szamotać się za dużo tez nie mogę bo chłop mi sie zbudzi i zacznie marudzić 

 Esia je ok 1/4 dziennej porcji chrupek, resztę ma rozłożoną na jeszcze dwa posiłki i "smaczki" używane w różnych celach w ciągu dnia. 
Nie wiem, czy pozwolić jej na te śniadania w łóżku, czy zmuszać do ruszania tyłka, az jej to w nawyk wejdzie 

 . Prawdopodobnie taka sytuacja bedzie miała miejsce tylko przez kilka tygodni ale jednak.