przez sabina » 2009-04-25, 23:06
Do piątku Olimpia miała się super, jadła, bawiła się. Interesowało ją wszystko: pieszczoty, spacery, wszelkie zapachy i inne psy.
W piątek rano wszystko się zmieniło. Było bardzo źle. Gdy się obudziliśmy Oli sapała i miała drgawki. Na przekór wszystkiemu w czwartek wieczorem zepsuł się nam samochód. Rano zawieźliśmy go do mechanika. Do odbioru był na 10. Zadzwoniliśmy do dr Hildebranda, oznajmił, że na uczelni jest informacja o tym, że ma nie być pradu, więc mamy zrobić badanie krwi u nas.
Pojechaliśmy z Olimpią do Diagnovetu w Chorzowie. Badania wyszły kiepskie. Oli miała bardzo niski poziom WBC (krwinki białe) - 2,6 gdzie norma jest od 6 do 15.
Kiedy dojechaliśmy do Wrocławia, okazało się, że przy tych wynikach Olimpia nie może dostać chemii.
Na szczęście prądu nie wyłączono i dr Hildebrand jeszcze raz pobierał krew. W tym czasie Oli dostała kroplówkę. W między czasie dostaliśmy wyniki powtórnego badania krwi, które okazało się dużo lepsze od wcześniejszego, dlatego Olimpii podano chemię.
Po powrocie Oli wyglądała i czułą się znacznie lepiej. O godzinie 19 nastąpił kryzys. Pojawiły się drgawki i dyszenie. Oli nie chciała jeść i pić. Nawet nie podnosiła głowy. Było z nią fatalnie.
Mieliśmy wrażenie, że umiera.
I taki stan utrzymywał się do dziś wieczora. Teraz jest już lepiej, nie dyszy, a drgawki ustały. Zjadła nawet 30 dag wołowinki.
Walczymy z Olunią. Ona jest bardzo dzielna, ale podczas takich kryzysów nie mamy sił, serce się kraja i bardzo często zadajemy sobie pytanie, czy to ma sens. Wiemy, że gdybyśmy nie podjęli tego leczenia, nie byłoby jej już z nami. Rozmawiając z ludźmi, którzy jeżdżą do Wrocławia na chemię, nasłuchaliśmy się, że początki są bardzo ciężkie. Znamy sunię, która dzięki chemii żyje już rok i ma się bardzo dobrze. Gutek żył 4 lata. To dodaje nam siły.
Spędzanie tego czasu na Uniwersytecie Przyrodniczym otwiera nam oczy na tragedie i powoduje wiele przemyśleń.
Za każdym razem spotykamy ludzi, którzy maja psiaki z rodowodami, a widzi się niewydolności nerek z codziennymi kroplówkami, transfuzje krwi niezdiagnozowanej bokserki, mnóstwo różnych chłoniaków czy histiocytozę. Spotykamy ludzi, którzy widzą zielone światełko dla swoich pupili. Poznajemy psy, które odchodzą w niesamowitym bólu...
Wiem, że wiele osób, mimo że się nie wypowiada, czyta ten wątek.
Będę opisywać historię Oli.
Dla niej.
Ale także dla ludzi, którzy chcą nazywać się hodowcami, a są producentami.
Może ta historia poruszy czyjeś sumienie. Oby.
Ostatnio edytowano 2009-04-25, 23:11 przez sabina, łącznie edytowano 1 raz