przez kerovynn » 2009-04-08, 14:12
Eśka też ciągnęła koszmarnie i usiłowała witać się z wszystkimi przechodniami oraz biec na spotkanie wszystkim psom. Popracowałam z nią sama i teraz chodzi obok mnie, przechodniów obwąchuje z daleka, a na widok przechodzących w pobliży psów siada i obserwuje a potem idziemy dalej. Od początku chodzi w szelkach, nigdy nie miała obroży na szyi. Ale może "uciec" za sarnami, lisami, kotem i psem, nawet za samochodem - gdy jest puszczona luzem gdzieś w lasku lub na łące. Dzis rano, na spacerze poszła na bagienko napić się wody, a po drugiej stronie bajorka akurat sarenki piły... Eska natychmiast straciła wzrok i słuch. Nochal do ziemi i w bagniste łąki za sarnami. A ja oczywiście za nią z dzikim wrzaskiem bo pół kilometra dalej droga i samochody. Darłam się tak jak nigdy dotąd, a Eśka doskonale mnie widziała i jeszcze lepiej zignorowała. No myślałam, że się rozstrzelam. Łąka podmokła, miejscami wpadałam w błoto i wodę po kolana, dogonić jej w żaden sposób nie mogłam, po drugiej stronie drogi tez las, nie wiedziałam gdzie sarny pobiegły, a cala łąka porośnięta trzcinami wyższymi ode mnie. Za cholerę nic nie było widać. Eska kluczyła za tropem, więc kilka razy już ja prawie miałam. Ale wymykała się i gnała dalej. Olała mnie totalnie. Wróciła jak straciła zainteresowanie sarnami. Po raz pierwszy miałam ochotę spuścić jej porządne lanie. Ale poza rozładowaniem moich negatywnych emocji nic by to nie dało a jeszcze zaszkodziło. Musiałam się zmobilizować, żeby "okazać radość i zadowolenie" z jej powrotu. Pozostałe 50 minut spaceru już na smyczy i przy nodze i żadnego ciągania przy krzakach. Eska chyba wyczuła, ze jestem na nią wściekła bo szła tak grzeczniutko i równiutko jak jeszcze nigdy jej się nie zdarzyło. W domu obydwie musiałyśmy się wykąpać, ale to już był pikuś w porównaniu ze stresem na łące...