Mam problem egzystencjalny. Jak postapić, gdy dowiem się, że mój pies jest nieuleczalnie chory?
Człowiek w tej konfrontacji może samodzielnie podjąć decyzję: leczyć się, czy poddać bez walki (choć samobójstwo jest karalne). Za psa, ze zrozumiałych powodów decyduje opiekun/właściciel, bo to on ponosi koszty leczenia i częściowo trudy leczenia. Pies zazwyczaj mu oddany, posłusznie poddaje sie zdecydowanym procedurom. Ale czy i psu nie należy się szansa na podjęcie walki? Kiedy decyzja o eutanazji jest właściwa? Jak poznać, że pies cierpi, że się podał i tylko czeka na nieuchronną śmierć? Jak radzicie sobie ze skutkami podjętej decyzji?
Ja jestem zwolenniczką dawania szansy na pokonanie/walki z choroba i towarzyszącą jej niemocą. Decydując sie na powoływanie do życia nowych psów, szczeniąt walczę o ich przeżycie przy porodzie, we wczesnym dzieciństwie, często wbrew naturze. W końcu liczne mioty są głównie dlatego, że umieralność szczeniąt przy porodzie i we wczesnym dzieciństwie jest duża, co natura rekompemsuje licznością urodzonych szczeniąt. Jednak powołując je do życia (wybór ojca, krycie, pomoc przy porodzie, dokarmanie ...) czuję się za nie odpowiedzialna. Potem szukam im "dobrych", odpowiedzialnych domów licząc, że zapewnią im dobre, szczęśliwe życie, a w razie choroby opiekę lekarską.
Jakie jest Wasze zdanie, jak radzicie sobie z problemem, przedwczesna śmiercią (zawinioną i niezawinioną)? Może Wasze argumenty pomogą mi poradzić sobie z problelem.