przez Tytus de ZOO » 2009-03-18, 13:44
Cóż, z punktu widzenia filozofii postrzegającej człowieka jako istotę, która nie ma ani odrobiny więcej praw niż zwierzę, rzeczywiście ustalanie hierarchii w stadzie i spychanie psa na jej dół nie tylko nie ma sensu, ale nawet jest zbrodnią. W życiu nie przyszło mi do głowy, żeby psa (albo jakiekolwiek inne zwierzę) uderzyć, czy świadomie sprawić mu ból psychiczny (przeciwnie, jak wszyscy tutaj od zawsze pochylam się na każdym skrzywdzonym wróbelkiem, kundelkiem itp., itd., etc), ale filozofii tej nie podzielam. Żeby nie wdawać się w nazbyt długie wywody, zapytam tylko: a karaluch, a szczur, który zalegnie się pod podłogą – im także należą się wszelkie prawa, miłość i szacunek? Nie? No to co to za filozofia? Kto dał nam prawo decydować, któremu zwierzęciu należą się równe prawa i miłość, a któremu nie? Zwierzęta zabijane między innymi po to, żebyśmy mogli karmić nasze psy (trzymane i rozmnażane sztucznie ponad miarę tylko dla naszej przyjemności), zmilczę, żeby wstydu niektórym oszczędzić. Ale zawsze możemy wystawić pomnik tym krowom, kurom, owcom i rybom, które oddały życie, byśmy mogli nakarmić niezbędne ekosystemowi poduszkowce, salonowce i innych milusińskich. Że to hipokryzja w najczystszej postaci? To i cóż, za to jak pięknie wygląda. A może piewcy bezwarunkowej równości człowieka i psa kanapowca karmią go tylko warzywami?
Żeby było jasne. Nie solidaryzuję się z użytkownikiem Han. Trzymanie psa na zewnątrz uważam za mało fajne (delikatnie rzecz ujmując) i dla psa, i dla właściciela. Pewnie, że dom nie jest dla psa naturalnym środowiskiem, ale nie wątpię, że życie w stadzie jest dla niego o wiele ważniejsze niż samotna wolność. Jeżeli nie mam racji, to niech Han zapyta się samego (samą?) siebie, czy owe 180 metrów gdzieś w Polsce zamieniłby na pałac we Francji czy megawillę w Los Angeles, czy nawet własną wysepkę na Karaibach, gdyby ceną za ten luksus miało być życie w samotni – bez rodziny, bez przyjaciół, bez znajomych. Ot, raz czy dwa na dzień pojawi się kucharz z miską albo przejdzie ktoś za płotem. Bez sensu jest jednak krytykowanie tej skrajności z pozycji innej, chyba jeszcze bardziej pozbawionej logiki. Do filozoficznych podstaw źle rozumianego szacunku do braci mniejszych odniosłem się powyżej. Teraz słów kilka o tym, co rzeczywiście jest okazywaniem szacunku, a co nie. Na początek rzecz podstawowa, jak się wydaje. Pies, podobnie jak człowiek i ogromna większość pozostałych zwierząt, żyje w społecznościach zhierarchizowanych. To dla psa naturalne. Podobnie jak człowiek, potrzebuje do szczęścia poczucia, że ma swoje miejsce w tym systemie. Chce rządzić słabszymi i podlegać silniejszym. Można tego nie lubić, ale to konieczne dla prawidłowego funkcjonowania stada. Kto nie wierzy, niech poda przykład pozbawionej hierarchii watahy psowatych albo organizacji ludzkiej, która nie wykształciła hierarchii, ale przetrwała dłużej niż mgnienie oka historii. Demokratycznie zarządzane przedsiębiorstwo to najgłupszy twór w dziejach. Dlaczego zatem przejawem szacunku do psa ma być zmuszanie go do życia w całkowicie nienaturalnej dla niego i obiektywnie sztucznej organizacji bezhierarchicznej? Pies jest (szczęśliwie dla niego) znacznie mniej niż człowiek podatny na iluzje demagogii i ułudy idealizmu. On nie potrzebuje równości. On potrzebuje szacunku okazywanego poprzez jasne i sprawiedliwe traktowanie – konsekwentne, zrozumiałe dla psa i pozbawione brutalności wymagania ze strony wyżej stojących oraz karne podporządkowanie ze strony niżej usytuowanych. Potrzebuje też wielu innych rzeczy, ale tego na początek.
No to teraz wróćmy do rodziny i zapytajmy się samych siebie, czy nasze dzieci mają równe z nami prawa? Oczywiście, że nie. Kochamy i je szanujemy, ale nie dopuszczamy do decydowania na równych prawach o wydawaniu pomiędzy, jadłospisie (jedlibyśmy najczęściej słodycze), miejscu zamieszkania, sposobie dobierania odzieży do pogody i pory roku. Nie w takim sensie, jak 100, czy nawet 15 lat temu, ale dzieci wziąć znajdują się w rodzinie hierarchicznie niżej niż rodzice. A psy? One mają być poza hierarchią? Z jednej strony uczymy jej posłuszeństwa i wymagamy (żeby nie załatwiały się w domu chociażby), a z drugiej twierdzimy, że są dla nas równoprawnymi partnerami? To dopiero bzdura. Pod tym względem psy i ludzie są tacy sami: albo kierują, albo są kierowani.
Nie ma zatem niczego złego w ustalaniu hierarchii stada. Przeciwnie, to naturalne i konieczne, żeby pies był szczęśliwy. Możemy nie zdawać sobie z tego sprawy, jeżeli pies ma na tyle słabą osobowość albo właściciel na tyle mocną, że mimo braku zorganizowanych wysiłków w tym kierunku, wzajemne relacje są oczywiste i stałe. Jeśłi tak jest, super (tak to zdaje się wyglądac u Kerovynn). Ale bywa inaczej. Pies ma silniejszy charakter albo właściciel słabszy. I wtedy dzieją się takie tragedie, jak zagryzienie dziecka przez rottweilera. Dziecka, które nie otrzymało od psa zgody na wyjście z pokoju, a chciało mimo to wyjść. Codziennie widzę ludzi wyprowadzanych na spacer przez psy, które ciągną smycze i nie są puszczane luzem, gdyż nie wróciłyby. A tu słyszę, że stawianie psom wymagań i ustalanie hierarchii to bzdety.